The language of the night
In "Freddy, Les Griffes de la nuit", the characters come to understand that the only way to protect themselves is to stay awake. But no one can escape sleep, except by risking madness. Masha invents a way out: she becomes Freddy, she transforms and reconciles. She's no longer afraid. Like her grandmother before her, she makes magic. And when night falls, she twirls in the air with the bats.
I need time to answer the questions that beset me. I need light to see my reflection in the mirror. I need shade to support the atrocious reality in which I find myself. Need to find the smallest room in the house, and in that room find a little bed to lie on. Need to open the window to add the darkness of the night to the darkness of the house. Need to let the bats inside. Maybe they'll make their way into my head? Maybe their sonar will help me find my way through all this?
This world is too brutal for us, and yet we remain capable of transformation, that is, capable of love. This love is stronger than anything. It transcends all boundaries. It does not resurrect the dead, but it abolishes the very opposition between life and death. It allows us to enter into an infinite dialogue with the invisible.
I'm talking about a world where all kinds of magical acts are constantly changing the texture of reality. I feel that this world wants something from me, but I don't know what it is. They say that to grow up is to learn to control your fear, but I'm not sure I believe it. Maybe I'm actually cultivating this fear. Maybe my fear ties me to the ones I love. Who would I be without my fear? Would I have the same voice, the same eyes, the same gestures?
Masha goes back to the roots of fear. To the world of childhood and night. To the world of fear and nightmares. By becoming Freddie, she conjures up what terrifies her. She invents a way out: another destiny for Freddie, and another destiny for herself. She reconciles herself with the worst. I'm also thinking of what popular culture teaches us about becoming a monster. The monster symbolizes the shadow. And in life, as in fairy tales, we need shadows.
I wear my fear like a mask, like a costume. Every morning I put on this costume because it helps me to see the world in its truth. But my fear is like a muscle that I strengthen by practicing. The more I practice fear, the more powerful it becomes. And yet in the end, something happens, like a reversal of fortune. For fear, now overpowered, tells a different story.
In a text entitled The Child and the Shadow, Ursula Le Guin offers some valuable insights on this subject. "The shadow is not merely evil," she writes, "it is inferior, primitive, left, bestial, childish, but also powerful, vital, spontaneous [...] it is dark, shaggy and indecent. But we are nothing without it. What is a body that casts no shadow? [...] Anyone who denies their deep connection with evil denies their own reality. He cannot make or create; he can only undo, destroy."2 I think this concept of the shadow helps us to understand the immense work, both conscious and unconscious, that goes on in Masha's work. For her, it's not a matter of mobilizing the nightmare motif with a certain critical distance, but of becoming, for a moment, like the nightmare. To let it settle inside you, and observe it attentively.
Everything I'd taken for granted slips away before my eyes, and I realize that my mind can go wherever it wants. I realize that fear is bound up with the unknown. The creature who learns to cherish the unknown no longer fears anything, and miracles abound all around. I'm in the shadows, and even if I'm afraid, I'm ready.
As Le Guin again writes, the shadow is a guide, leading us to the heart of evil, but also enabling us to make the return journey, i.e. to get back to where we started from, where calm reigns and the sun shines. But the shadow remains. The presence of shadow. The claws of night. And it's at this precise level, at this place of reconciliation, that we discover ourselves capable of magic.
I'm not sure I understand what's going on here. The waters rise, the tears continue to flow. But I feel strange stirrings in my belly, like an inner chill, or like inflammation of the membranes enveloping my heart. It's a strange, pleasant feeling. And the more I feel it, the more I realize that I, too, am capable of magic.
____________________________
Léa Rivière, PROMOURNING, transcription by Emma Bigé in Deuiller au travers : Pertes et affects trans*espèces, Trou noir n°3, 2024
Ursula K. Le Guin, "The Child and the Shadow", in The Language of Night. Essays on Science Fiction and Fantasy [1973-1977], trans. from English (U.S.) by Francis Guévremont, Paris, Les Éditions Aux Forges de Vulcain, 2016
Romain Noël is a French writer. His latest book, "La Grande Conspiration Affective - un thriller theoric" (The Great Affective Conspiracy - a theoretical thriller), was published last October. He also works as an artist under the name Youri Johnson.
***
Język nocy
Propozycja jest taka, aby po prostu móc wysłuchać tego, co należy opłakiwać. Zadaj sobie pytanie: co się zmienia? Bo tak naprawdę na tym właśnie polega żałoba, będąc świadomym tego, co się zmienia. Zatem co się teraz zmienia w moim życiu? Co się zmienia? To właśnie tracę. Co takiego może już nigdy nie być takie samo? Czy można zadać to pytanie? Mogą to być ludzie, którzy umierają lub którzy umarli. Mogą to być także ludzie lub rzeczy, które umarły dawno temu. I niekoniecznie są to ludzie martwi: mogą to być również miejsca lub rzeczy, które były możliwe, a potem tych możliwości już nie ma, więc też nad tym ubolewam.
Mashę poznałem w październiku 2019 roku i od tego czasu interesuję się jej twórczością. W pewnym sensie to łzy nas połączyły. Łzy i ich przemieniająca moc. Mistyka łez. Rzeki, jeziora, potoki, morza i oceany. A potem w wirach wody, w pianie fal, w ciemnych otchłaniach: świat w procesie przemiany.
Sprawy potoczyły się jak w bajce. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem. Prawdę mówiąc, byłem nawet przerażony. Bo tak, opowieści nie zawsze są bajkami. Są też koszmary. A co gorsza, koszmary na jawie. Jak teraz. Jak zawsze.
Kiedy Masha poprosiła mnie o napisanie tekstu na tę wystawę, zgodziłem się z entuzjazmem jednocześnie wiedząc, że nie będzie to łatwe. I nie bez powodu czułem, że w jej ostatnich pracach przewijają się wszelkiego rodzaju świadome i nieświadome treści i że będę musiał z nimi prowadzić dialog, aby znaleźć odpowiedni ton.
Tam, skąd pochodzę, mówi się, że ludzie, którzy doświadczyli wielkiego cierpienia, mają wielką moc, w magicznym tego słowa znaczeniu. Kiedy to słyszę, mówię sobie, że muszą mnie otaczać magowie. Zastanawiam się jednak: w którym momencie te magiczne moce objawiają się w życiu tych ludzi? Czy jest to proces natychmiastowy, czy wręcz przeciwnie, proces stopniowy? Nie mam odpowiedzi, ale sądzę, że wszystko ma związek ze łzami, czyli bólem, który stał się płynny. Łzy są pierwszym eliksirem, ale do inicjacji potrzeba czegoś innego.
Jak rozwikłać tajemnicę dzieła, którego zasady konstrukcyjne pozostają niesprecyzowane? Od kilku lat posługuję się techniką polegającą na zanurzeniu się w stan mediumistycznego transu, który pozwala mi wejść w bezpośredni dialog z dziełami, a więc pośrednio z artystami, którzy je stworzyli. Ten trans nie ma w sobie nic specjalnie duchowego, jest raczej zakorzeniony w rodzaju wysokiej wrażliwości. Tak jakby ożywione serce stało się platformą emocjonalnego połączenia, miejscem emocjonalnej magii. Ta metoda ma w rzeczywistości pochodzenie romantyczne. Inspiracja pochodzi od poety Johna Keats’a, który zdefiniował zdolność negatywną jako umiejętność „pozostawania w niepewności, tajemnicach i wątpliwościach, bez ciągłego szukania faktu i przyczyny”. I tak zamykam oczy i daję się ponieść widmowym przepływom.
Poszedłem nad rzekę i pomyślałem o samobójstwie Virginii Woolf. Niemal czułem kamienie w kieszeniach i wołanie żywej wody. Zastanawiałem się, jak taki koszmar mógł zbiegać się z taką wspaniałością. Siedziałem chwilę na brzegu i obserwowałem ptaki tańczące na niebie. Potem upierzenia zamieniły się w futra i zrozumiałem, że nietoperze wyszły na zewnątrz.
Bardzo szybko wystawa Mashy przyjęła ezoteryczny, żeby nie powiedzieć paranormalny obrót. Zamknąłem oczy i widziałem, jak malowane, rzeźbione lub rysowane postacie ożywają i było dla mnie jasne, że jestem pomiędzy zapalonymi lampami, figlarnymi nietoperzami, szkieletami wyłaniającymi się z grobów i nawiedzonymi domami. Nie wspominając oczywiście o postaci Freddy'ego Kruegera ze spaloną twarzą i rękami w kształcie ostrzy. We Francji Freddy po raz pierwszy pojawił się w 1984 roku w filmie „Les Griffes de la Nuit”, którego oryginalny tytuł brzmiał „Koszmar z ulicy Wiązów”. Fakt, że Masha poczuła potrzebę udawania Freddy'ego, od razu mi się spodobał. Co taki kostium jej umożliwił? Minęły letnie miesiące, a moje pytania pozostały bez odpowiedzi.
Szukam na świecie znaków, które mogą mi pomóc. Nie potrzebuję pomocy bardziej niż inni. Wierzę, że każdy potrzebuje pomocy. Ale zawsze czuję się trochę zbyt dramatycznie, kiedy patrzę moim bliskim w oczy i delikatnie mówię im, że świat jest jednocześnie zgubiony i ocalony, że nie możemy z tym nic zrobić, jak tylko przepłynąć przez wzburzone wody.
Wtedy w końcu zrozumiałem, że Masha zawsze pracowała dokładnie w tym miejscu: tam, gdzie ciemność zaciera naszą percepcję i gdzie pazury nocy zaczynają błyszczeć. Gdzie sny i koszmary przeplatają się ze sobą do tego stopnia, że czasami stają się nie do odróżnienia. Tam, gdzie pojawiają się najtrudniejsze pytania, które są jednocześnie pytaniami najważniejszymi.
To są rzeczy, które opowiadamy, historie rozpowszechniane przez zupełnie zwyczajne istoty. Te historie są w pewnym sensie strategiami przetrwania. Jak wszyscy, wszelkimi sposobami staram się uśmierzyć ból i nadać sens swojemu życiu. A jednak czuję, że coś mi ucieka. Zamykam oczy i całe moje istnienie ukazuje mi się w postaci wymarzonego domu. Chodzę z pokoju do pokoju i jest dla mnie oczywiste, że moja wędrówka jest zarówno w czasie, jak i w przestrzeni.
Niedawno Masha wróciła do mnie, aby opowiedzieć mi o serii liczb, które można odczytać na jednym z jej obrazów. Liczby te przekazała jej babcia jako talizman lub magiczną tarczę. Zastanawiałem się wówczas, czy cała wystawa nie opiera się na opozycji między rzeczywistością strachu, a potrzebą ochrony przed nim. Czyli pomiędzy koszmarnym wyłonieniem się rzeczywistości (strata, żałoba, wojna), a głęboko magiczną zdolnością do przeciwstawiania się tej rzeczywistości poprzez sny i formy miłości, które łączą nas z tymi, którzy są dla nas ważni. Niezależnie od tego, czy żyją, czy nie. Jak mówi Léa Rivière w podkreślonych słowach „płakać to znaczy być z tym, co się zmienia”. Wierzę, że wszystkie prace na tej wystawie są o żałobie, o żałobie, w szerszym znaczeniu. Wierzę też, że bycie przy tym, co się zmienia, może być przerażające, zwłaszcza gdy zmiana następuje w wyniku przemocy i poprzez przemoc.
Dom ugina się, przekształca, integruje w swoich ścianach wszystkie ściany, które znałem w życiu, ściany uspokajające i ściany przytłaczające. Wszystkie ściany. Ale także wszystkie drzwi, wszystkie okna, wszystkie ramy wiszące na gwoździach, wszystkie meble, wszystkie przedmioty, wszyscy ludzie, którzy przychodzą i chodzą między pokojami i nikt już nie wie, co robią.
Zakładając maskę Freddy'ego Kruegera, Masha jednocześnie chwyta szpony nocy. Za pomocą tych pazurów gra na instrumencie, który świat postawił jej na drodze po tym, jak złożyła przysięgę uczenia się muzyki. Zamykam oczy i mocno odczuwam dramat, który się tu rozgrywa. Zamykam oczy i czuję, że świat się zmienia i że te zmiany wpływają na mnie. Czuję, jak strach ściska mi gardło. Czuję w swoim ciele widmo obecności tego, co zdaje się zniknęło na zawsze i czego nic i nikt nie jest w stanie wskrzesić. Czuję narastającą we mnie potrzebę transformacji, ale zdaję sobie sprawę, że owa transformacja jest przerażająca. Cała wystawa jest również o tym lęku przed transformacją. I potrzebie transformacji mimo wszystko. O konieczności wymyślania najróżniejszych podstępów, aby strach nas nie paraliżował. Łzy muszą nadal płynąć. Serce musi nadal bić. Świat nie jest gotowy na koniec.
Szczególną uwagę zwracam na znaki apokalipsy. Znajomy zwrócił mi uwagę, że jest to patologia identyfikowana przez psychiatrię, coś w rodzaju apokaliptycznej nadwrażliwości, która objawia się, gdy osoba borykająca się z nadmiernym bólem odczuwa psychologiczną potrzebę końca świata. Jest to oczywiście potrzeba tajemna, bo kto mógłby przyznać się do chęci przyspieszenia końca czasów?
Wszystkie prezentowane na wystawie prace należy rozpatrywać z największą uwagą i rozumieć takimi, jakimi są naprawdę: układem form, mniej lub bardziej świadomie składających się na podręcznik przetrwania. Podręcznik odpowiadający na pytania Samuela Becketta: jak wyjść bez wychodzenia? Jak znaleźć wyjście inne niż śmierć? Jak się smucić? Jak się przekształcić? Jak dalej żyć?
Szukam wyjścia. W najdalszym pomieszczeniu domu zapaliła się lampa. Ja też szukam lustra. Lampa i lustro. I zepsuty zegarek. Szukam swojego odbicia w tym lustrze. I nie bez powodu zastanawiam się nad moją prawdziwą twarzą.
W filmie „Freddy, Szpony Nocy” bohaterowie w końcu rozumieją, że chroni ich tylko fakt, że nie śpią. Ale nikt nie może uciec od snu, chyba że podejmie ryzyko szaleństwa. Masha wymyśla wyjście: staje się Freddym, przekształca się. Ona już się nie boi. Podobnie jak wcześniej jej babcia, posługuje się magią. A kiedy zapada noc, lata w powietrzu wraz z nietoperzami.
Potrzebuję czasu, aby odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. Potrzebuję światła, żeby rozróżnić swoje odbicie w lustrze. Potrzebuję cienia, aby wesprzeć okropną rzeczywistość, w której się zanurzam. Musisz znaleźć najmniejszy pokój w domu i znaleźć w nim małe łóżko, na którym możesz się położyć. Trzeba otworzyć okno, żeby dodać ciemność nocy do ciemności domu. Trzeba wpuścić nietoperze do środka. Może trafią do mojej głowy? Może ich sonar pomoże mi to wszystko ogarnąć?
Ten świat jest dla nas zbyt brutalny, a mimo to pozostajemy zdolni do przemiany, do miłości. Ta miłość jest silniejsza niż cokolwiek innego. Przekracza wszelkie granice. Nie wskrzesza umarłych, ale znosi przeciwieństwo życia i śmierci. Pozwala wejść w nieskończony dialog z niewidzialnym.
Mówię o świecie, w którym wszelkiego rodzaju magiczne akty nieustannie zmieniają teksturę rzeczywistości. Czuję, że ten świat czegoś ode mnie oczekuje, choć nie wiem, czego. Mówią, że dorastanie to nauka kontrolowania strachu, ale nie jestem pewien, czy w to wierzę. Może w końcu kultywuję ten strach. Może mój strach łączy mnie z tymi, których kocham. Kim byłbym bez strachu? Czy miałbym ten sam głos, te same oczy, te same gesty?
Masha wraca do źródeł strachu. Do świata dzieciństwa i nocy. Do świata strachu i koszmaru. Stając się Freddiem, odpiera to, co ją przeraża. Wymyśla wyjście: kolejne przeznaczenie dla Freddiego i kolejne przeznaczenie dla niej. Godzi się z najgorszym. Myślę też o wszystkim, czego uczy nas kultura popularna na temat stawania się potworem. Potwór symbolizuje cień. Jednak w życiu jak w opowieściach potrzebny jest cień.
Noszę swój strach jak maskę, jak kostium. Każdego ranka zakładam ten kostium, ponieważ pomaga mi zobaczyć świat w jego prawdzie. Ale mój strach jest jak mięsień, który wzmacniam poprzez praktykę. Im więcej praktykuję strach, tym silniejszy staje się strach. A jednak na końcu coś się dzieje, na przykład zwrot. Ponieważ strach, który stał się przytłaczający, mówi coś innego.
W tekście zatytułowanym „Dziecko i cień” Ursula Le Guin udziela kilku cennych lekcji na ten temat. „Cień nie jest po prostu zły” – pisze – „jest podrzędny, prymitywny, niezdarny, zwierzęcy, dziecinny, ale także potężny, witalny, spontaniczny. [...] jest ciemny, kudłaty i nieprzyzwoity. Ale bez tego jesteśmy niczym. Czym jest ciało, które nie rzuca cienia. […] Każdy, kto zaprzecza swemu głębokiemu powiązaniu ze złem, zaprzecza własnej rzeczywistości. Nie może robić ani tworzyć; może tylko się cofać, niszczyć”[1]. Myślę, że taka koncepcja cienia pozwala nam zrozumieć ogrom pracy, świadomej i nieświadomej, jaka dokonuje się w twórczości Mashy. Jej nie chodzi o mobilizację (z pewnym krytycznym dystansem) motywu koszmaru, ale o upodobnienie się na chwilę do koszmaru. Chodzi o pozwolenie, żeby osiedlił się w Tobie i uważną jego obserwację.
Wszystko, co uważałem za pewne, ucieka mi przed oczami i zdaję sobie sprawę, że mój umysł może podążać, gdzie chce. Rozumiem wtedy, że strach jest koniecznie powiązany z nieznanym. Stworzenie, które nauczy się cenić nieznane, nie boi się już niczego, a wokół niego jest mnóstwo cudów. Jestem w cieniu i nawet jeśli się boję, jestem gotowy.
Jak również pisze Le Guin, cień jest przewodnikiem, prowadzi nas do jądra zła, ale pozwala także odbyć podróż powrotną. Czyli wrócić do punktu, w którym nas nie było, gdzie panuje spokój, króluje i świeci słońce. Ale mimo to cień pozostaje. Obecność cienia. Szpony nocy. I właśnie na tym poziomie, w miejscu tego pojednania, odkrywamy, że jesteśmy zdolni do magii.
Nie jestem pewien, czy rozumiem, co się tutaj dzieje. Wody się podnoszą, łzy płyną dalej. Ale czuję dziwne poruszenie w żołądku, jakby wewnętrzny dreszcz lub zapalenie błon otaczających moje serce. To dziwne i przyjemne uczucie. Im bardziej to czuję, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ja też jestem zdolna do magii.
____________________________
Léa Rivière, PROMOURNING, transkypcja: Emma Bigé w Deuiller au travers : Pertes et affects trans*espèces, Trou noir n°3, 2024
Ursula K. Le Guin, „Dziecko i cień”, w: Język nocy. Eseje o science fiction i fantasy [1973-1977], przeł. z języka angielskiego (Stany Zjednoczone) Francis Guévremont, Paryż, Les Éditions Aux Forges de Vulcain, 2016
Romain Noël jest francuskim pisarzem. Jego najnowsza książka, „La Grande Conspiration Affective - un thriller theoric” została wydana w październiku ubiegłego roku. Działa również jako artysta pod pseudonimem Youri Johnson.
***
Le langage de la nuit
La proposition là, c’est juste de pouvoir être à l’écoute de ce qui demande à être deuillé. Te poser cette question : qu’est-ce qui est en train de changer ? Parce qu’en fait, c’est ça, deuiller, c’est être avec ce qui change. Alors, c’est quoi qui est en train de changer là, maintenant, dans ma vie ? C’est quoi qui change ? C’est quoi que je suis en train de perdre. C’est quoi qui ne sera peut-être plus jamais parail ? Est-ce que c’est possible de se poser cette question ? Et ça peut être des gens qui sont en train de mourir ou qui sont morts. Ça peut être des gens ou des choses qui sont mortes il y a très longtemps aussi. Et c’est pas forcément des gens qui sont morts : ça peut être aussi des endroits ou des choses qui étaient possibles, et puis ces possibles, il ne sont plus là, et comme ça je deuille ça aussi.
J’ai rencontré Masha en octobre 2019, et je n’ai cessé depuis de m’intéresser à son travail. D’une certaine manière, ce sont les larmes qui nous ont réuni, les larmes et leur puissance de transformation, la mystique des larmes. Rivières, lacs, torrents, mers, océans. Et puis dans les remous de l’eau, dans l’écume des vagues, dans les abysses obscures : le monde en train de se transformer.
Les choses se sont passées comme dans un conte. Honnêtement je n’y croyais pas. Pour tout vous dire, j’étais même terrifié. Car oui les contes ne sont pas toujours des contes de fée. Il y a aussi les cauchemars. Et pire encore les cauchemars éveillés. Comme maintenant. Comme toujours.
Quand Masha m’a proposé d’écrire un texte pour cette exposition, j’ai accepté avec enthousiasme, tout en sachant que ce ne serait pas facile. Et pour cause je sentais que toutes sortes de contenus conscients et inconscients traversaient ses dernières pièces, et que j’allais devoir dialoguer avec eux afin de trouver le ton juste.
Là d’où je viens, on dit des personnes qui ont connu de grandes souffrances qu’elles détiennent de grands pouvoirs, au sens magique du terme. Quand j’entends cela, je me dis que je dois être entouré de magicien·ne·s. Mais je me demande : à quel moment ces pouvoirs magiques se déclarent-ils dans la vie de ces gens ? Est-ce un processus immédiat, ou au contraire un cheminement progressif ? Je n’ai pas la réponse mais je crois que tout cela est lié aux larmes, c’est-à-dire à la douleur devenue liquide. Les larmes sont la première potion, mais il faut autre chose pour que l’initiation ait lieu.
Comment percer le mystère d’une œuvre dont les principes structurants demeurent informulés ? Depuis quelques années, j’ai recours à une technique qui consiste à plonger dans un état de transe médiumnique qui permet d’entrer en dialogue direct avec les œuvres, et donc indirectement avec l’artiste qui les a produites. Cette transe médiumnique n’a rien de spécifiquement spirituel, mais s’enracine plutôt dans une forme d’hypersensibilité. Comme si le cœur, mis à vif, devenait une plateforme de connexion émotionnelle, un lieu de magie affective. Cette méthode en réalité est d’origine romantique. Elle m’a été inspiré par le poète anglais John Keats, qui définissait la capacité négative (Negative Capability) commme la faculté de « demeurer au sein des incertitudes, des Mystères, des doutes, sans s'acharner à chercher le fait & la raison. » Et donc je ferme les yeux, et je me laisse porter par les flux fantômes.
J’ai marché jusqu’à la rivière et j’ai pensé au suicide de Virginia Woolf. Je sentais presque les pierres dans mes poches, et l’appel de l’eau vive. Je me suis demandé comment un tel cauchemar pouvait coïncider avec une telle splendeur. Je suis resté un moment assis sur la berge à regarder le ballet des oiseaux dans le ciel. Puis les plumages sont devenues des pelages, et j’ai compris que les chauve-souris étaient de sortie.
Très vite, l’exposition de Masha a pris une tournure ésotérique, pour ne pas dire paranormale. Je fermais les yeux et je voyais s’animer les figures peintes, sculptées ou dessinées, et il m’apparaissait clairement que quelque chose de très précis cherchait à s’exprimer entre les lampes allumées, les chauve-souris joueuses, les squelettes sortis de leurs tombes et les maisons hantées. Sans parler bien sûr de la figure de Freddy Krueger, avec son visage brûlé et ses mains en forme de lames. En France, Freddy avait fait sa première apparition en 1984 dans un film intitulé « Les Griffes de la Nuit », dont le titre original était A Nightmare on Elm Street. Le fait que Masha ait ressenti le besoin de se grimer en Freddy m’a tout de suite interpelé. Qu’est-ce qu’un tel costume pouvait bien lui permettre d’accomplir ? Les mois d’été sont passés et mes questions sont restées sans réponses.
Je cherche dans le monde des signes qui puissent m’aider. Je n’ai pas plus besoin d’aide que les autres. Je crois que tout le monde a besoin d’aide. Mais je me trouve toujours un peu trop dramatique quand je regarde mes proches dans les yeux et que je leur dis avec douceur que le monde est simultanément perdu et sauvé, que nous ne pouvons rien y faire, si ce n’est naviguer en eaux troubles.
Puis j’ai fini par comprendre que Masha avait toujours travaillé à cet endroit précis : là où l’obscurité brouille nos perceptions et où les griffes de la nuit se mettent à scintiller. Là où rêves et cauchemars s’entrelacent jusqu’à parfois s’indifférencier. Là où se posent les questions les plus difficiles, qui sont aussi les questions les plus importantes.
Ce sont des choses qu’on raconte, des histoires colportées par des créatures tout à fait ordinaires. Ces histoires, en un sens, sont des stratégies de survie. Comme tout le monde, j’essaie par tous les moyens d’apaiser ma peine et de donner un sens à ma vie. Et pourtant je sens bien que quelque chose m’échappe. Je ferme les yeux et mon existence toute entière m’apparaît sous la forme d’une maison rêvée. Je vais de pièce en pièce, et c’est évident pour moi que ma déambulation est tout à la fois temporelle et spatiale.
Plus récemment, Masha est revenu vers moi pour me parler de la série de chiffres que l’on peut lire sur l’une de ses peintures. Ces chiffres lui ont été transmis par sa grand-mère, en guise de talisman ou de bouclier magique. Je me suis alors demandé si l’exposition tout entière ne reposait pas sur l’opposition entre la réalité de la peur et la nécessité de s’en protéger, c’est-à-dire entre le surgissement cauchemardesque du réel (la perte, le deuil, la guerre) et la capacité profondément magique à résister à ce réel par le rêve et par les formes d’amour qui nous lient à celleux qui comptent pour nous, qu’iels soient mortes ou vivantes. Comme le dit Léa Rivière dans les mots placés en exergue, « deuiller, c’est être avec ce qui change ». Je crois que tout ici parle du deuil, du fait de deuiller, en ce sens élargi. Je crois aussi que le fait d’être avec ce qui change peut s’avérer terrifiant, surtout lorsque le changement se fait dans la violence et par la violence.
La maison se diffracte, se transforme, intègre en ses murs tous les murs que j’ai connu dans ma vie, les murs rassurants comme les murs oppressants. Tous les murs. Mais aussi toutes les portes, toutes les fenêtres, tous les cadres suspendus à des clous, tous les meubles, tous les objets, toutes les personnes qui vont et viennent entre les pièces, et dont plus personne ne sait ce qu’elles sont en train de faire.
En revêtant le masque de Freddy Krueger, Masha s’approprie du même coup les griffes de la nuit. Avec ces griffes, elle joue d’un instrument que le monde a mis sur sa route après qu’elle ait fait le vœu d’apprendre la musique. Je ferme les yeux et je ressens avec force le drame qui se joue ici. Je sens que le monde change et que ces changements m’affectent. Je sens la peur me serrer la gorge. Je sens dans mon corps la présence fantôme de ce qui semble avoir disparu pour toujours, et que rien ni personne ne pourra ressusciter. Je sens lever en moi la nécessité de la transformation, mais je réalise que cela fait peur de se transformer. L’exposition tout entière parle de cette peur de la transformation. Et de la nécessité de se transformer malgré tout. De la nécessité d’inventer toutes sortes de stratagèmes pour ne pas laisser la peur nous paralyser. Les larmes doivent continuer de couler. Le cœur doit continuer de battre. Le monde n’est pas prêt de finir.
Je me montre particulièrement attentifs aux signes de l’apocalypse. Une amie m’a fait remarqué qu’il s’agissait là d’une pathologie identifiée par la psychiatrie, quelque chose comme une hypervigilance apocalyptique, qui se manifesterait lorsqu’une personne faisant face à des douleurs trop lourdes ressentirait le besoin psychique de mettre fin au monde. Il s’agit bien sûr d’un besoin secret, car qui pourrait avouer vouloir hâter la fin des temps ?
Toutes les œuvres ici présentes doivent être considérées avec la plus grande attention, et comprises pour ce qu’elles sont vraiment : un agencement de formes composant plus ou moins consciemment un manuel de survie répondant à l’interrogation que formulait déjà Samuel Beckett : comment s’en sortir sans sortir ? (how to get out without getting out). Comment trouver une issue autre que la mort ? Comment deuiller ? Comment se transformer ? Comment vivre encore ?
Je cherche une issue. Une lampe allumée dans la pièce la plus reculée de la maison. Je cherche un miroir aussi. Une lampe et un miroir. Et une montre cassée. Je cherche mon reflet dans ce miroir. Et pour cause je m’interroge sur mon vrai visage.
Dans « Freddy, Les Griffes de la nuit », les personnages finissent par comprendre que seul le fait de veiller, de ne pas dormir, les protège. Mais personne ne peut échapper au sommeil, si ce n’est en prenant le risque de la folie. Masha invente une issue : elle devient Freddy, elle se transforme et se réconcilie. Elle n’a plus peur. Comme sa grand-mère avant elle, elle fait de la magie. Et quand la nuit tombe, elle virevolte dans les airs avec les chauve-souris.
J’ai besoin de temps pour répondre aux questions qui m’assaillent. Besoin de lumière pour distinguer mon reflet dans le miroir. Besoin d’ombre pour supporter l’atroce réalité où je me trouve plongé. Besoin de trouver la plus petite chambre de la maison, et de trouver dans cette chambre un petit lit où m’étendre. Besoin d’ouvrir la fenêtre pour ajouter l’obscurité de la nuit à l’obscurité de la maison. Besoin de laisser les chauve-souris rentrer à l’intérieur. Peut-être se fraieront-elles un chemin jusque dans ma tête ? Peut-être leur sonar m’aidera-t-il à m’orienter dans tout ceci ?
Ce monde est trop brutal pour nous, et pourtant nous demeurons capable de transformation, c’est-à-dire capable d’amour. Cet amour est plus fort que tout. Il transcende toutes les frontières. Il ne ressuscite pas les mort·e·s, mais il abolit l’opposition même entre la vie et la mort. Il permet d’entrer dans un dialogue infini avec les invisibles.
Je parle d’un monde où toutes sortes d’actes magiques ne cessent de modifier la texture de la réalité. Je sens que ce monde attend quelque chose de moi, sans que je sache de quoi il s’agit. On dit que grandir c’est apprendre à contrôler sa peur, mais je ne suis pas sûr d’y croire. Peut-être qu’au final je cultive cette peur. Peut-être que ma peur me rattache à celleux que j’aime. Qui serais-je sans ma peur ? Aurais-je la même voix, les mêmes yeux, les mêmes gestes ?
Masha remonte aux sources de la peur. Au monde de l’enfance et de la nuit. Au monde de la peur et du cauchemar. En devenant Freddie, elle conjure ce qui la terrifie. Elle invente une issue : un autre destin pour Freddie, et un autre destin pour elle. Elle se réconcilie avec le pire. Je pense aussi à tout ce que la culture populaire nous enseigne concernant le fait de devenir un monstre. Le monstre symbolise l’ombre. Or, dans la vie comme dans les contes, nous avons besoin de l’ombre.
Je porte ma peur comme un masque, comme un costume. Tous les matins je revêts ce costume car il m’aide à voir le monde dans sa vérité. Mais ma peur est comme un muscle que je renforce en m’exerçant. Plus je pratique la peur, plus la peur devient puissante. Et pourtant à la fin quelque chose se passe, comme un retournement de situation. Car la peur, devenue surpuissante, raconte autre chose.
Dans un texte intitulé L’enfant et l’ombre, Ursula Le Guin nous livre quelques précieux enseignements à ce sujet. « L'ombre n'est pas simplement maléfique, écrit-elle, elle est inférieure, primitive, gauche, bestiale, puérile, mais aussi puissante, vitale, spontanée. [...] elle est sombre, hirsute et indécente. Mais nous ne sommes rien sans elle. Qu'est-ce qu'un corps qui ne projette pas d'ombre. [...] Toute personne qui renie son lien profond avec le mal renie sa propre réalité. Elle ne peut faire ou créer ; elle ne peut que défaire, détruire. » Je pense que cette conception de l’ombre permet de comprendre l’immense travail, conscient et inconscient, qui se joue dans l’œuvre de Masha. Il ne s’agit pas pour elle de mobiliser avec une certaine distance critique le motif du cauchemar, mais bel et bien de devenir, l’espace d’un instant, semblable au cauchemar. De le laisser s’installer en soi, et de l’observer attentivement.
Tout ce que je tenais pour sûr se dérobe sous mes yeux, et je réalise que mon esprit peut aller où bon lui semble. Je comprends alors que la peur est forcément lié à l’inconnu. La créature qui apprend à chérir l’inconnu n’a plus peur de rien, et les miracles autour d’elle abondent. Je suis dans l’ombre, et même si j’ai peur, je me tiens prêt.
Comme l’écrit encore Le Guin, l’ombre est un guide, elle nous conduit au cœur du mal, mais elle nous permet aussi de faire le trajet retour, c’est-à-dire de revenir au point d’où nous étions parti·e·s, là où le calme règne et où le soleil brille. Mais l’ombre pourtant demeure. La présence de l’ombre. Les griffes de la nuit. Et c’est à ce niveau précis, à l’endroit de cette réconciliation, que nous nous découvrons capables de magie.
Je ne suis pas sûr de comprendre ce qui se passe ici. Les eaux montent, les larmes continuent de couler. Mais je ressens d’étranges remous dans mon ventre, comme un frisson intérieur, ou comme une inflammation des membranes qui enveloppent mon cœur. C’est un sentiment étrange et agréable. Et plus je le ressens, plus je réalise que je suis, moi aussi, capable de magie.
Ursula K. Le Guin, « L’enfant et l’ombre », in Le langage de la nuit. Essais sur la science-fiction et la fantasy [1973-1977], trad. de l'anglais (États-Unis) par Francis Guévremont, Paris, Les Éditions Aux Forges de Vulcain, 2016.